Oh, jakie to obecnie modne sformułowanie wśród youtuberów, infuencerów i makijażystów "make-up no make-up". Ale dokładnie o co chodzi? Przecież jak jest make-up to jest i nie da się tego zatuszować. Skóra naturalna to skóra pełna niedoskonałości. Wszystkie filtry IG i photoshopowe sztuczki są tylko narzędziem do zatuszowania naturalności. Nie ma skóry bez porów, plamek, zmarszczek mimicznych. Są one naturalne, bo skóra musi oddychać a twarz złożona jest z mięśni. Bielenda obiecuje nam, że podkład Vege Flumi łączy właściwości fluidu i pielęgnacji. Ma nam dać promienny blask i rozświetlenie, a jednocześnie przykryć co ma przykryć przy jednoczesnym ujednoliceniu cery. Jestem po półtoramiesięcznych testach tego fluidu w ramach sezonowej kosmetyczki wiosny i oto moja recenzja.
Opakowanie
to standardowa tubka, nic szczególnego. Na plus fakt, że jest zamknięta foliowym zabezpieczeniem, dzięki któremu jesteśmy pewni, że do fluidu nie dostało się powietrze, paluchy kogoś innego albo bakterie.
Formulacja
jest lekka ale zawiera mocny pigment, który ładnie osadza się na twarzy. Konsystencja jest raczej zbita, mocno kremowa, trzeba uważać by nie pochlapać się za pierwszym razem bo wtedy jest on dość płynny i przy nakładaniu gąbką bo potrafi z niej zjechać. Zapach bardzo lekki, wiosenny, truskawkowy, trochę sztuczny. Ważne, że jest to podkład mineralny bo raczej każda skóra lubi się z minerałami. Krycie jest średnie.
Właściwości
mają zachęcić nas do lekkiego makeupu. I tu możemy się zdziwić. Zacznę od tego, że pierwsze użycie tego podkładu to była porażka. Przy piewrszym użyciu jest dość płynny, mocno lepiący, trudny do okiełznania gąbka, zjeżdża z twarzy. Nie zastyga a dotknięcie powodowało, że znajdował się na dłoni przez co robił plamy bez podkładu. Z korektorem się nie polubił a przypudrowany dał efekt warstwowości, do tego bardzo szybko się wyświecił i wszedł w pory na nosie. Jakże ja byłam zdziwiona, że wszystkie youtuberki go chwalą a u mnie taka klapa. No ale po tygodniu sięgnęła po niego ponownie i WOW! Vege Flumi po przypudrowaniu pudrem Bell HD stracił lepkości ale nie zastygnął. Przetrwał maseczkę bez zmian a nawet godzinny trening na siłowni!
Zacznę od początku. Nałożony gąbką, na początku mocno się lepił, dość wkurzający efekt. Oczywiście nie dał pełnego krycia ale taki efekt jak po kremie nawilżającym, z tym że zakrył niedoskonałości i wyrównał cerę. Przypudrowany pięknie wygładził twarz, nie obciążył jej ale też nie zauważyłam efektu rozświetlenia. Raczej pełne wygładzenie. Jego składniki powodują, że skóra jest nawilżona, nie zatyka porów ani nie powoduje powstawania zaskórników. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że bardzo wysoko ma w składzie składnik, który znajdziemy w kremach. Nie wyświeca się, nie wchodzi w zmarszczki, nie czuć go na twarzy. Jest bardzo komfortowy w noszeniu. Nie zastyga. Trzeba jednak uważać na nałożoną ilość, żeby nie nosić na sobie lekko błotnistej i lepkiej papki. Do tego pudry go przyciemniają, najlepiej stosować na niego puder transparentny. Absolutnie nie zalecam pudru w bezowym odcieniu. Wtedy skóra wygląda szaro i ziemiście. Fuj.
Trwałość
jest świetna. Długo utrzymuje mat, ale taki zdrowy, nie szpachlowy. Wytrzymał godzinę na siłowni i pod maseczką. Wytrzymał na nosie, czyli próbę czubka nosa przeszedł pozytywnie. Nie ma co ukrywać, że jest to fluid dzienny, lekki, niestety nie zawiera żadnego filtra.
Moja ocena: 💗💗💗💗💛
Komentarze
Prześlij komentarz